Powoli kończymy serię mini wywiadów z naszymi autorami w ramach akcji #grudzienzoficynką. Dziś mamy dla Was krótką rozmowę z Elizą Veinard, autorką opowiadań, których bohaterem jest Serge Olovski.
Oficynka: Co się zmieniło w Pani życiu od czasu wydania pierwszej książki?
Eliza Veinard: Sam fakt publikacji to już pewna forma nobilitacji. Naturalne jest więc, że bardziej na serio traktuje się swoją własną twórczość. To chyba najważniejsza zmiana, jaka zachodzi po debiucie. Potem jeszcze trzeba zaobserwować reakcję czytelników, odbiór książki, ale to sprawa rozciągnięta w czasie i bardziej niejednoznaczna.
Poza tym odrobinę lepszym samopoczuciem, u mnie niewiele się zmieniło. Piszę w podobnym rytmie, jak przedtem, i tylko dotkliwie odczuwam konieczność „bycia” w mediach społecznościowych, co przedtem mocno i świadomie ograniczałam. A i tak mam świadomość, że nie jestem tak aktywna, jak powinnam być, lub inaczej - jak aktywni są inni autorzy.
Gdyby nie konieczność czynienia wysiłków promowania książki, żyłabym sobie spokojnie, dokładnie tak samo, jak przed debiutem.
Oficynka: Co zadecydowało, że wydała Pani książkę w wydawnictwie Oficynka?
EV: Jak każdy debiutant musiałam pokonać tor przeszkód pt. "Poszukiwanie wydawcy". To czasochłonne, ale i bardzo pouczające. Najpierw trzeba było zorientować się, jak to w ogóle działa, potem zrobić (jak najdłuższą!) listę wydawnictw, zebrać na ich temat opinie, wysłać tekst wg już nieco skróconej listy, bo część odpadła w przedbiegach. I czekać. Nie jest tajemnicą, że te niezainteresowane wydawnictwa po prostu nie odpowiadają, więc czekać można w nieskończoność. A z tych, które odpowiedzą, należy zrobić kolejny odsiew, bo część z nich to po prostu zakamuflowane „punkty usługowe” z ładnymi stronami internetowymi, które chętnie wydadzą wszystko jak leci za odpowiednią opłatą, a przecież nie o to chodzi.
W moim przypadku do ostatniej rundy stanęłam z trzema wydawnictwami. Jedno kuszące, bo duże i znane (odpadło, ponieważ kontakt odbywał się przez formularze, nagrania na skrzynkach kontaktowych i zaczęło mi to mocno zalatywać matrixem), drugie kusiło, bo krakowskie i sentymenty we mnie zagrały, a wygrało to trzecie, czyli Oficynka, bo odezwała się do mnie pani Jolanta Świetlikowska, która jest osobą bardzo kontaktową i na dodatek obdarzoną poczuciem humoru.
Tak więc do pewnego momentu decydował przypadek, ale w ostatecznym rozrachunku to była kwestia świadomej decyzji. Przeważył „element ludzki”, czyli rozmowa z inteligentnym, otwartym człowiekiem.
Oficynka: Co najbardziej ceni Pani sobie w pisaniu? Co Pani daje pisanie?
EV: Praca! Wolność! Moc sprawcza! Żartuję, ale nie do końca. To są przecież te najwspanialsze rzeczy w tworzeniu fikcji literackiej. No bo proszę sobie wyobrazić – nie było Olovskiego, pyk – jest Olovski. Chodzi, myśli, czuje, jest głodny albo ma kaca. I cóż tam, jeden biedny, stary Olovski. Całe światy można tworzyć, całe uniwersa, a potem je niszczyć totalnymi wojnami, odradzać i znów niszczyć. Zupełnie bezkarnie.
Jest tylko jeden malutki problem – żeby to się dało czytać. Żeby czytelnik płakał równie szczerymi łzami nad losem nieszczęsnych kochanków, jak my, kiedy o tym pisaliśmy. I tu się włącza Praca. Praca ciężka, często niewdzięczna, ale czasami nadspodziewanie satysfakcjonująca. Ja to po prostu lubię. I w tym moim świecie wszystko mi wolno. No, prawie wszystko.
Oficynka: Czy ma Pani ulubionego bohatera swoich książek?
EV: Uważam, że autor ma inherentny obowiązek przywiązać się do swojego bohatera. W przypadku serii to może być uciążliwe albo i po jakimś czasie nudne. Dlatego chętnie flirtuję z pojawiającymi się, tylko na chwilę, postaciami, bo przecież mały niewinny flirt znakomicie odświeża związek. Lubię Serge’a Olovskiego, trochę mniej Ewę (nie mój temperament), ale to nie znaczy, że są moimi „najlepszymi przyjaciółmi”. Raczej są moimi „najstarszymi przyjaciółmi”, najlepiej ich znam. Świat jednak nie kończy się na Serge’u. Nawet ten mały świat La Ferté.
Oficynka: Jakie ma Pani najbliższe plany literackie? Nad czym Pani pracuje?
EV: Ciągle komisarz Olovski. To pani Jolanta Świetlikowska zaproponowała, żeby przygody Olovskiego wydawać jako serię , a ja skwapliwie ten pomysł podchwyciłam. Lepiej się czuję w krótszych formach. No i zamysł serii z takimi akurat bohaterami jest na tyle elastyczny, że sprawdzić się może w jeszcze, co najmniej, kilku opowieściach.
Komentarze
Prześlij komentarz