Justyna Typańska: "książkę czyta się tak, jakby to, co w niej zawarte, wydarzyło się i zostało spisane"
Dziś rozmawiamy z Justyną Typańską, autorką książki "Zaczynam od listu, kochanie". Jej kolejna powieść - "Dziewczyna z bidula" - już wkrótce będzie miała swoją premierę.
Zapraszamy do lektury wywiadu.
Oficynka: Dzień dobry Pani Justyno! Na początek muszę zapytać: jest Pani stałym bywalcem biblioteki?
Oficynka: Jak się Pani domyśla, pierwsze pytanie nie było przypadkowe, bo częściowo akcja powieści dzieje się właśnie w bibliotece. Można powiedzieć, że „Zaczynam od listu, kochanie” to taka uwspółcześniona wersja Kopciuszka. Czy zgadza się Pani z tym stwierdzeniem i czy jako dziecko lubiła Pani baśnie?
JT: To prawda Luśka to mól książkowy – podobnie jak ja. J Biblioteka to ważne miejsce w mojej książce – Luśka i Mateusz przekazują sobie właśnie tam listy. Może ktoś pomyśli, że to mało prawdopodobne, ale mogę powiedzieć, że możliwe. Luśka to skromna i zamknięta w sobie dziewczyna, która swój bezpieczny świat ma w książkach – głownie w romansach. Obawiając się prawdziwej miłości, szukała jej w książkach do czasu, aż na jej drodze pojawił się tajemniczy mężczyzna z listów. Był i bal – bankiet wydawany przez matkę Mateusza. Wtedy błyszczała podziwiana przez zebranych, którzy zastanawiali się kim jest owa nowa wybranka Mateusza. Czy lubiłam baśnie? Oczywiście, do tej pory je lubię i czytam je mojemu synkowi. Najbardziej jednak lubię jeden wierszyk Marii Konopnickiej „Stefek Burczymucha” - znam go na pamięć. Tato mi go recytował, kiedy byłam mała. Teraz często opowiada o Stefku swoim wnukom, a mnie przypominają się beztroskie lata dzieciństwa.
Oficynka: Pisała Pani wcześniej do szuflady, czy powieść jest pierwszym stworzonym tekstem?
JT: Pisałam, w szkole podstawowej były to opowiadania, rzeczywiście do szuflady. Jedynie moja przyjaciółka Ewa je czytała. W liceum napisałam kilka wierszy, ale to nie było to, w czym dobrze się czułam. Pierwszą książką, którą napisałam, ale nikt jej nie czytał, była „Ósemka”. Czeka na oszlifowanie oraz dodanie kilku wątków – mam nadzieję, że kiedyś to zrobię. Następną jeszcze bez tytułu, zaczęłam po „Ósemce”, ale mam tylko początek i ogólny zarys. Miała być o miłości nieodwzajemnionej. A pierwszą, która ujrzała światło dzienne, jest właśnie „Zaczynam od listu, kochanie”. Muszę kiedyś wrócić do tych, które napisałam wcześniej, ale ostatnio nie mam dość czasu nawet na czytanie. Praca na etacie oraz wiele różnych dodatkowych spraw i pisanie ostatnio nie idzie mi w parze. Nadrabiam weekendy wieczorami, a czasem nocami.
Oficynka: Czy bohaterowie „Zaczynam od listu, kochanie” mają swój pierwowzór w rzeczywistości?
JT: Spotkałam się ze stwierdzeniem, że książkę czyta się tak, jakby to, co w niej zawarte, wydarzyło się i zostało spisane. Może kiedyś gdzieś podobna historia miała miejsce, ale z mojej strony to fikcja literacka. Może dlatego „Zaczynam…” sprawia takie wrażenie, bo poruszam tematy, które dotykają nas na co dzień. Choćby strata przyjaciela, walka o odzyskanie dziecka, przeżycia Mateusza czy zemsta Anastazji. Takie historie dzieją się na porządku dziennym i nie trzeba wcale oglądać seriali paradokumentalnych (których nie znoszę). Wystarczy rozejrzeć się wokół, każdy z nas ma większe czy mniejsze problemy lub wręcz odwrotnie: jego życie jest wolne od jakichkolwiek trosk.
Oficynka: Pani powieść jest niezwykle optymistyczna, pozytywna i w tych trudnych czasach jej lektura stanowi miłe ukojenie. Nie lubi Pani smutnych historii?
JT: Tak to prawda, mimo wielu perypetii moich bohaterów, książka kończy się dobrze. Ma Pani rację - nie lubię smutnych historii. Staram się wybierać książki, które kończą się dobrze. Oczywiście zdarza mi się przeczytać taką książkę, która kończy się nie tak, jakbym tego oczekiwała, ale zdecydowanie wolę happy end. W tych czasach powinno czytać się optymistyczne książki, które odrywają czytelnika od tej trudnej rzeczywistości. Sama dużo czytałam, kiedy było naprawdę ciężko, ze względu na bardzo dużą liczbę zachorowań. Przestałam też oglądać wiadomości, to wszystko zaczynało mnie powoli przerastać. Tym bardziej, że media jeszcze bardziej nakręcały sytuację. Dlatego żeby nie zwariować, uciekłam w świat książek.
Oficynka: Lubi Pani kolor błękitny?
JT: Oprócz czarnego to mój drugi ulubiony kolor. Mojemu mężowi do twarzy w tym kolorze J
Oficynka: Niebawem ukaże się Pani najnowsza powieść „Dziewczyna z bidula”. Proszę w kilku zdaniach opowiedzieć o fabule książki. Co tym razem przygotowała Pani dla swoich czytelników?
JT: Tak, niebawem ukaże się moja druga powieść. Opowiada o dziewczynie, mieszkance domu dziecka. Którejś nocy ucieka ona z placówki, bo dzieją się tam rzeczy, które dziać się nie powinny. Zostaje sama i ukrywa się w przypadkowym miejscu. Znajdują ją przypadkowi ludzie, którzy oferują jej pomoc. Przed kim ucieka i czy uda się jej pomóc, nie zdradzę. Powiem tylko tyle, że będzie się działo.
Oficynka: Wydaje się, że powieść obyczajowa pisze się sama (z takimi stereotypami można się spotkać). Choćby dlatego, że czerpać do fabuły można ze wszystkiego: z obserwacji ludzkich zachowań, ich problemów itp. Czy zgodzi się Pani z tym?
JT: Zgadzam się, przyznaje, że sama lubię obserwować ludzi i łapię się na tym, że robię to coraz częściej. Czasem nawet posłyszę strzępki rozmów w sklepie, na ulicy czy nawet w pracy. Mogą się przydać. Pisząc odpowiedni wątek w „Dziewczynie z bidula”, tak się zdarzyło. Chociaż książka nie napisze się sama, trzeba się nieźle nagłówkować, nawet jeśli ma się pomysł lub gotową historię z czyjegoś życia.
Oficynka: Czekamy niecierpliwie na „Dziewczynę z bidula”, a czy obecnie jest Pani w trakcie pisania kolejnej powieści?
JT: Obecnie mam już drugą część „Dziewczyny z bidula”, bo historia dzieli się na dwie części. Zaczęłam też pisać drugą część „Zaczynam od listu, kochanie” oraz mam jeszcze kilka pomysłów na kolejne książki. Potrzeba mi tylko więcej czasu, bo dzień ma czasem za mało godzin. J
Oficynka: O czym marzy Justyna Typańska – autorka?
JT: O czym marzę jako autorka? O tym, żeby mieć dodatkowe godziny na pisanie oraz o tym, o czym marzy każdy autor – aby jego książki były czytane. I żeby czytelnicy do nich wracali i nie zapomnieli o ich treści od razu po przeczytaniu, ale żeby po jakimś czasie, spoglądając na okładkę, nie zastanawiali się, o czym była, ale mogli powiedzieć – to była dobra książka.
Oficynka: Zatem trzymam mocno kciuki za Pani marzenia i dziękuję za rozmowę!
JT: Również bardzo dziękuje za rozmowę.
Komentarze
Prześlij komentarz