Katarzyna Konczarek: "Jeśli teraz zacznę paradować w błękitach, będę tłumaczyła zdumionym rodzinie i przyjaciołom, że to wina wydawnictwa"
Serdecznie zapraszamy do wywiadu z Katarzyną Konczarek, autorką powieści "Słoik w papryczkach". Tytuł ten należy do oficynkowej błękitnej serii.
Katarzyna Konczarek: Pamiętam swoje niedowierzanie, że to już. Że coś, co kiedyś było tylko mrugającym kursorem, strzępkami tekstów, które trzeba było miesiącami układać, okrawać, uzupełniać i montować w całość, wreszcie tą całością się stało. Kiedy dostałam wiadomość: „Pani Kasiu, książki już są”, potrzebowałam chwili, żeby w to uwierzyć. Musiałam nauczyć się traktować „Słoik w papryczkach” jako tekst kompletnie skończony, który zaczął żyć swoim życiem.
Oficynka: Przyznam szczerze, że bardzo podoba mi się tytuł książki. Czy od samego początku powstawania powieści wiedziała Pani, że to właśnie papryczki znajdą się na okładce, czy tytuł ewoluował?
KK: Był moment, że na okładce miał się znaleźć nawet żółw (śmiech). Jednak już parę razy zdarzyło mi się rozpoczynać literacki projekt od wymyślenia tytułu i to zawsze był fatalny pomysł, więc tytuł odłożyłam na później. Wymyślenie go miało być dla mnie nagrodą za skończenie całości. Tekst „Słoika w papryczkach” bardzo ewoluował, rozdziały nie powstawały w takiej kolejności, w jakiej znajdziemy je w książce. Niektóre sąsiadujące ze sobą fragmenty powstawały nawet nie w różnych miesiącach, ale w różnych latach. A tytuł pojawił się pod sam koniec pisania i wtedy już byłam go pewna.
Oficynka: Czy „Słoik w papryczkach” jest pierwszym tekstem, który Pani napisała, czy wcześniej zdarzało się Pani pisać do „szuflady”? Jeśli tak, co to były za teksty?
KK: Dość dużo piszę i tak było zawsze. Czasem wiążę z tym plany wydawnicze, czasem po prostu traktuję to jako ćwiczenie. Niekiedy zapisuję myśl, bardzo krótki fragment i on przydaje mi się do zupełnie innego tekstu parę lat później. Jeśli do tej pory gdzieś nagromadziły się po mnie pamiątki, to możemy się w ciemno założyć, że będą tam też moje teksty. Od dzieciństwa fascynował mnie dramat jako forma i dlatego najchętniej pisałam krótkie teksty dramatyczne. Robiłam też podejścia do powieści, ale nigdy wcześniej nie udało mi się zorganizować sobie pracy nad tekstem na taką skalę. Pod tym względem „Słoik w papryczkach” był dla mnie przełomem. Tym razem podeszłam do tematu inaczej i nie tylko zrobiłam konspekt, lecz w ogóle rozrysowałam sobie całą mapę książki, zanim ostatecznie złożyłam teksty w całość.
Oficynka: Główna bohaterka, Hela, jest taką osobą, z którą czytelniczka bez problemu się utożsami (przynajmniej ja tak miałam w trakcie lektury). Myślała Pani, że ta powieść może się sprawdzić jako element biblioterapii? W moim odczuciu byłaby idealnym narzędziem, ale jestem ciekawa Pani zdania.
KK: Ojej, jest mi bardzo miło, że tak Pani odbiera Helę. Nigdy bym się nie pokusiła o stwierdzenie, że mój tekst może być elementem biblioterapii, bo nie mnie to oceniać. Faktycznie założenie było takie, żeby tekst „Słoika w papryczkach” miał drugie dno. Nie lubię znęcać się nad czytelnikiem, nie chciałam nafaszerować książki pseudopsychologicznymi wątkami, bo kim ja jestem, żeby bawić się w terapeutkę… Jednak zależało mi na tym, żeby w przyjemną i pozytywną formę zapakować treści skłaniające też do refleksji. Chciałam, żeby „Słoik w papryczkach” można było czytać wprost – jako kobiecą zabawną powieść obyczajową – kiedy nie ma się ochoty na cięższą lekturę, ale żeby można było w nim odnaleźć również ukryte znaczenia, przemyślenia na temat miłości, także rodzicielskiej, przyjaźni czy roli, jaką odgrywają w naszym życiu zmiany.
Oficynka: I myślę, że doskonale się to Pani udało. A jak wiele znajdziemy Katarzyny Konczarek w Heli Czarek?
KK: Wbrew pozorom niewiele. Jeśli już to w rozdziałach retrospekcyjnych, zwłaszcza w obrazkach z dzieciństwa, przy których najbardziej inspirowałam się własnymi wspomnieniami. Ale na tym koniec. „Słoik…” nie jest autobiografią. Zresztą wątpię, żeby ktoś chciał czytać wspomnienia trzydziestoletniej polonistki (śmiech). Od początku wymyśliłam sobie problem, wiedziałam, czego ma dotyczyć mój tekst, ale też jakie będzie zakończenie i z czym chcę zostawić czytelnika. Powoli powstawała forma, kolejne rozdziały znajdowały swoje miejsce, a najtrudniej było mi stworzyć postać, która to moje pierwotne założenie udźwignie. W końcu przypomniałam sobie, że w programach kulinarnych uczestnicy, gdy trafia im się konkurencja z produktem, na którym nigdy nie pracowali, biorą kawałek tego produktu i sprawdzają – smażą, pieką, gotują. Więc postanowiłam tak samo przetestować mój produkt. Siadłam do tekstu, wybrałam jeden rozdział, który był wtedy w bardzo raczkującej fazie, i testowałam go pod kątem chociażby różnych narracji. I tak narodziła się Hela Czarek. Potem użyczyłam bohaterce kilku przygód ze swojego życia – ale naprawdę albo w podkoloryzowanej, albo wręcz przeciwnie, w mocno okrojonej wersji. Myślę, że udało mi się stworzyć postać, która wywołuje uśmiech. A proszę mi wierzyć – gdybym tworzyła Helę z założeniem, że piszę o sobie, na pewno nie wykrzesałabym z siebie tyle dystansu i autoironii, żeby powstała tak zabawna postać.
Oficynka: Lubi Pani kolor błękitny?
KK: Od kiedy „Słoik w papryczkach” trafił do Błękitnej Serii Oficynki – tak (śmiech). Ja przez całe życie jestem wierna trzem kolorom na krzyż. Jeśli teraz zacznę paradować w błękitach, będę tłumaczyła zdumionym rodzinie i przyjaciołom, że to wina wydawnictwa.
Oficynka: Dobrze, trzymamy za słowo!
„Słoik
w papryczkach” to powieść obyczajowa. Myślała Pani, żeby w jednej z kolejnych
swoich książek zmierzyć się z innym gatunkiem? Kryminałem, horrorem, a może
fantastyką?
KK: Bardzo lubię czytać kryminały. I może dlatego nigdy nie chciałabym ich pisać. Wolę pozostać w pozycji czytelnika. Podobnie jest z innymi gatunkami powieściowymi. Mam do nich dużo szacunku, ale nie czuję, żeby to była odpowiednia forma dla moich tekstów. Natomiast jeśli kiedyś nadarzy się okazja, na pewno powrócę do dramatu.
Oficynka: Skoro już padło pytanie o kolejną książkę, to czy jest Pani w trakcie pisania nowej historii?
KK: Byłam w trakcie pisania jej już dawno, kiedy jeszcze kończyłam pracę nad „Słoikiem…”, ale potem przyszła pandemia i poczułam się przytłoczona. Mniej piszę, mniej czytam. Nie lubię tego stanu, bo żeby tworzyć, muszę mieć energię, a całą ją zużywam na przeciwstawianie się ogólnemu marazmowi, który, jak zauważyłam, udziela się nie tylko mnie. Poza tym jest to historia, która miała zwracać uwagę na różne pojmowanie izolacji i samotności, a przez to, co ostatnio zadziało się na świecie, ten temat stał się aż nadto aktualny i dosadny. Mam zasadę, że piszę, kiedy jestem pewna, że zaoferuję czytelnikowi coś wartościowego, nieobarczonego moją własną niepewnością czy wahaniem. Dlatego nie chcę pisać pod presją. Książka zostanie ukończona, ale nie tak szybko, jak zakładałam.
Oficynka: Kto jest pierwszym beta readerem Pani tekstów? Takim pierwszym krytykiem, z którego zdaniem się Pani liczy?
KK: Bardzo nie lubię prezentować swoich tekstów, kiedy wiem, że czekają je jeszcze jakieś poprawki. Liczę się ze zdaniem chociażby moich rodziców, którzy mają świetne wyczucie literackie, ale zdecydowanie wolę z nimi podyskutować na temat innych książek, które czytaliśmy, niż analizować swoje teksty na etapie przed publikacją. Najbardziej odpowiada mi sytuacja, w której piszę, zostawiam tekst nawet na rok, wracam do niego, czytam, poprawiam i oddaję w ręce nieznanego mi redaktora. On nie jest stronniczy, nie owija w bawełnę, nie ma emocjonalnego stosunku do tego, co czyta. Jeśli jakiś fragment wydaje mu się niejasny, to dla mnie jest to bardzo istotny sygnał, że trzeba coś dopracować. Przy okazji publikacji „Słoika…” po raz pierwszy miałam okazję współpracować z redaktorem i bardzo się przed tym stresowałam. Nie tyle bałam się reakcji redaktora, ile obawiałam się, czy będę w stanie odpuścić, przyjąć krytykę i pozwolić jeszcze ingerować w tekst. Na szczęście dyskusja nad „Słoikiem w papryczkach” w trakcie ostatecznej redakcji okazała się bardzo wartościowym doświadczeniem. A moi bliscy? Niech mają ten komfort, by być pełnoprawnymi czytelnikami moich tekstów już po publikacji. Wtedy przecież też otwiera się zupełnie nowe pole do dyskusji nad tym tekstem.
Oficynka: O czym marzy Katarzyna Konczarek – autorka?
KK: O tym, żeby historie moich czytelniczek kończyły się tak samo pozytywnie jak historia Heli Czarek. I o tym, żeby stopniowe znoszenie obostrzeń sprzyjało organizowaniu spotkań z czytelnikami.
Oficynka: Tego Pani z całego serca życzę i mam nadzieję, że wkrótce spotkamy się nie tylko w sieci. Bardzo dziękuję za rozmowę!
KK: Ja również dziękuję.
Komentarze
Prześlij komentarz