Przejdź do głównej zawartości

Magdalena Wolff: "Baba Jaga może człowieka zaprowadzić w najmroczniejsze zakamarki duszy... Nic dziwnego, że się jej boimy"

W sierpniu miała miejsce premiera powieści Kukułka i wrona Magdaleny Wolff. Z autorką rozmawiamy o jej zamiłowaniu do mitologii słowiańskiej, sympatii do Baby Jagi oraz zainteresowaniach innych niż pisanie.  


Oficynka: Pani Magdaleno, w sierpniu ukazała się Pani powieść Kukułka i wrona. Jakie to uczucie - widzieć zarówno w księgarniach, jak i w rękach czytelników tekst, nad którym pracowało się tyle miesięcy. Ulga? Radość? Satysfakcja? 

Magdalena Wolff: Na początku trudno mi było określić, co czuję, bo nie całkiem do mnie docierało, że moje ptaki wyleciały już na wolność! Kukułka i wrona jest szóstą ukończoną przeze mnie powieścią, ale pierwszą opublikowaną. Kiedy się na coś tak długo czeka, to potem potrzeba nieco czasu na oswojenie się z sytuacją. Człowiek żyje kilkanaście lat z całymi światami pod czaszką, aż tu nagle fruuu! I jeden świat ląduje u czytelników. Można być początkowo zdezorientowanym, prawda? A potem szczęśliwym. A jeszcze potem się siada na krześle i pracuje nad kontynuacją!

Oficynka: Poczułam się zaintrygowana! Skoro ma Pani ukończonych sześć powieści, co zdecydowało o tym, żeby podzielić się jedną z nich z czytelnikami? 

MW: Zdecydował rynek, jak sądzę. Na przykład napisałam kiedyś dosyć obszerną powieść fantasy inspirowaną kulturą minojską. Podobno temat był zbyt niszowy, co takiemu maniakowi starożytności jak ja trudno było zrozumieć, haha.

Oficynka: Ale rozumiem, że ta powieść ujrzy kiedyś światło dzienne? Czy raczej już pozostanie w "szufladzie"? 

MW: Niczego nie wykluczam, ale chwilowo na horyzoncie widzę przede wszystkim cykl Moc korzeni, którego pierwszym tomem jest Kukułka i wrona.

Oficynka: I bardzo mnie to cieszy. Skąd wzięło się Pani zamiłowanie do kultury słowiańskiej, do wierzeń?

MW: W wieku ośmiu lat zetknęłam się po raz pierwszy z mitologią grecką (były to Mity greckie Wandy Markowskiej) i... przepadłam. Świat bogów, bogiń, tytanów i nimf stał się dla mnie równie fascynujący, jak kreskówki. Z biegiem czasu zaczęłam rozszerzać swoje zainteresowania, a więc czytałam o Egipcjanach, Celtach, Skandynawach... W naturalny sposób pojawiło się pytanie: "a jak to było u nas?". Z zapałem zaatakowałam biblioteczkę rodziców i czego się dowiedziałam? "Historia badań nad religią Słowian jest historią rozczarowań", jak stwierdził kiedyś Stanisław Urbańczyk. Nie było w tych książkach historii o bogach i boginiach, ani mitu o powstaniu świata, jak miałam nadzieję. Były tylko próby odtworzenia jakiejś całości z okruchów, a wszystko zastrzeżone przez "być może" i "prawdopodobnie". To mnie dosyć przygnębiło. Jak to możliwe, myślałam, że wszyscy naokoło mają swoje mity, a u nas tylko kilka glinianych skorup?
Jednakże nie ma to jak wyjechać za granicę, żeby bardziej się zainteresować własnym krajem. Było to jakieś dwadzieścia lat później, mieszkałam już od paru lat w Szwajcarii, kiedy poczułam potrzebę zagłębienia się w temat na nowo. Tym razem odkrycia były dużo bardziej pokrzepiające. To już były czasy internetu, o wiele łatwiej więc było wyszukiwać informacje. Zmieniło się też podejście badaczy, którzy obecnie są bardziej otwarci na łączenie różnych dziedzin, takich jak na przykład etnografia, antropologia czy językoznawstwo - i daje to ciekawsze rezultaty. I ja także byłam teraz inna, dużo więcej wiedziałam, inaczej myślałam. Język mitu był już dla mnie starym przyjacielem i pomagał, niczym święty jeleń-przewodnik, przedzierać się przez gąszcz. I znalazłam się w domu. Kultura słowiańska jest we mnie, jest w moim sercu, w języku, który kocham i którym posługuję się na co dzień. To w tym języku nadal mieszka imię boga burzy, bo gromy nadal nazywamy piorunami. Mało kogo uda się namówić do witania się przez próg. I kto słyszał o Wigilii bez opłatka? Mnie interesuje, skąd wywodzą się te zwyczaje. I myślę, że warto znać własne korzenie, bo wtedy się wie, kim się jest - i wówczas łatwiej jest szukać podobieństw między naszą kulturą, a obcą. Ta wiedza może nas łączyć, a nie dzielić.

Oficynka: Czy to właśnie wtedy, gdy zaczęła się Pani zagłębiać w kulturę słowiańską, pojawiła się chęć pisania?

MW: Och, w żadnym razie! Nauczyłam się stawiać literki w wieku czterech lat, a chęć tworzenia pierwszych historii pojawiła się niedługo potem. Można więc powiedzieć, że pisałam od zawsze i ta chęć zapewne nigdy nie wygaśnie.

Oficynka: W takim razie kiedy w Pani głowie zaczęła tworzyć się historia, w której są Wrena i Szary, bohaterowie książki Kukułka i wrona? 

MW: Było to jakieś półtora roku od momentu, kiedy na poważnie powróciłam do tematu słowiańskich wierzeń. Był wrzesień 2018 roku i to właśnie Wrena i Szary pojawili się w mojej głowie jako pierwsi. Potem siedziałam przyklejona do klawiatury przez kolejnych parę miesięcy. Już wcześniej, bo w 2010, opublikowałam w magazynie Esensja opowiadanie nawiązujące do Nocy Kupały, jednak na słowiańską powieść zdecydowałam się dopiero te osiem lat później i było to trochę jak gorączka. Ta historia mnie schwytała i kazała się napisać.

Oficynka: Czy trudno było pisać tę historię? Chodzi mi o to, że na co dzień otacza nas świat z najnowszą technologią, gdzie relacje między ludźmi tak naprawdę zanikają, a Pani siadała przy klawiaturze i musiała się przenieść do całkiem innego świata pełnego czarodziejskich istot, gdzie kontakt człowieka z naturą jest czymś oczywistym. Przyznam się, że czytając Kukułkę i wronę wręcz czułam zapach lasu, który Pani opisuje. Niesamowite uczucie!

MW: Bardzo miło mi to słyszeć! Szczerze mówiąc, wcale mi nie było trudno zagłębiać się w ten las, bo ja kocham przebywać wśród drzew, miasto z kolei męczy mnie i wysysa ze mnie energię. Potrzebuję kontaktu z przyrodą, inaczej jestem nieszczęśliwa. Mieszkałam kiedyś w centrum Warszawy i to było o tyle przyjemne, że wreszcie miałam blisko, czy do sklepu, czy do kina, mogłam pójść na piechotę do opery... Ale wytrzymałam tylko rok. Zrozumiałam, że to nie miejsce dla mnie, kiedy pewnego dnia odwiedziłam mieszkających na obrzeżach miasta rodziców, poszłam na spacer do lasu z tatą i jego psem i nie mogłam się nacieszyć tą atmosferą. Kiedy tata zaproponował, żebyśmy może już wracali, bo jest zimno, ja chciałam zostać jeszcze trochę. A to była zima i minus dwadzieścia stopni! Cisza w otulonym śniegiem lesie była niesamowita...

Oficynka: Kiedy zasiadła Pani do pisania Kukułki i wrony, od razu pojawił się pomysł na tę historię? Czy w trakcie jej tworzenia były takie momenty, że zmieniała Pani wcześniej obrany kierunek fabuły?

MW: Zasadniczy trzon opowieści przyszedł do mnie tego pierwszego dnia, kiedy zanotowałam pomysł na powieść. Czasem tak właśnie pojawiają się w mojej głowie pomysły: jakby ktoś wpuścił kroplę atramentu do szklanki z wodą. Atrament błyskawicznie zabarwia całą zawartość, a ja notuję szybciutko, żeby niczego nie uronić. I tego trzonu trzymałam się w pierwszym tomie, jednak w drugim (który właśnie powstaje), musiałam zrobić trochę przemeblowania we wstępnych założeniach. Tym razem musiałam się głowić całe miesiące, jak rozwiązać pewne problemy w fabule!

Oficynka: Mam nadzieję, że rozwiązania te okazały się satysfakcjonujące :)
Ciekawi mnie, czy któryś z bohaterów powieści posiada cechy Magdaleny Wolff?

MW: Cóż, wie Pani, jak to jest: kilkoro dzieci, każde coś tam po matce odziedziczy... Na przykład Wrena ma moje poczucie humoru. W tomie drugim zaś ważną rolę będzie odgrywała postać, która ma chyba najwięcej moich cech. Ciekawe, czy czytelnicy się domyślą, kto to.

Oficynka: Sama będę próbowała zgadnąć! :)
Pani Magdo, książki książkami, ale nie tylko słowem pisanym się Pani posługuje. Oprócz tego ma Pani jeszcze interesujące hobby: malowanie obrazów, dzierganie, fascynacja Japonią. Czy ktoś był Pani drogowskazem, czy sama odkryła Pani w sobie te talenty i kraj wiśnią kwitnący?

MW: Jeżeli chodzi o rękodzieło, to przewodniczką była moja niezastąpiona babcia, której zresztą dedykowałam książkę. Już w dzieciństwie zaraziła mnie zarówno zamiłowaniem do dziergania na drutach, jak i do czytania książek. Co do Japonii, to wspominałam, że lubiłam kreskówki - zwłaszcza japońskie, bo były inne, niż te zachodnie. Bardziej stawiały na bohaterów, zachodnie - przede wszystkim na fabułę, nie istniało w nich wówczas coś takiego jak ewolucja bohatera, każdy odcinek był osobną historią, a relacje między bohaterami były "resetowane" na początku następnego. Bardzo mnie to irytowało! Z zamiłowania do kreskówek i komiksów wyrosła chęć rysowania, potem malowania - i tak zaprzyjaźniłam się z akwarelą, która jest moją ulubioną techniką.

Oficynka: Maluje Pani dla siebie, czy np. dla znajomych na zamówienie? 

MW: Zdarzało mi się malować na zamówienie, a nawet sprzedać obraz dosyć niespodziewanie! Pewnego razu, kiedy spotykałam się w kawiarni ze znajomymi, zabrałam ze sobą kilka akwarel, żeby im pokazać, a pan ze stolika obok się zainteresował i zapragnął jeden kupić. Obecnie jestem w trakcie długiego projektu, talii pięćdziesięciu kart z wizerunkami słowiańskich bóstw i istot z folkloru, pt. "Słowiańska dusza". 

Oficynka: Karty z wizerunkami słowiańskich bóstw – to brzmi bardzo dobrze!
A skoro mówimy o stronie graficznej: czy miała Pani wpływ na wygląd okładki do Kukułki i wrony?

MW: Oklaski za piękną okładkę Kukułki i wrony należą się pani Ani Damasiewicz! Kiedy dostałam wiadomość z wydawnictwa z tym projektem, to zapłonęłam zachwytem i nie miałam więcej pytań!

Oficynka: Grafika jest przepiękna, to prawda. I ta zieleń! Czy możemy się spodziewać, że do następnej swojej powieści sama Pani zaprojektuje okładkę?

MW: Mam nadzieję, że kiedyś się to stanie! Choć jeśli chodzi o Moc korzeni, to kontynuacja będzie raczej w tym samym stylu, co tom pierwszy.

Oficynka: Czy Moc korzeni zamknie historię Wreny i Szarego, czy planuje Pani więcej części cyklu?

MW: Ta konkretna historia zamknięta będzie w trzech tomach, ale nie wykluczam, że wrócę do tego świata i niektórych bohaterów na dodatkowy tom... albo dwa...

Oficynka: Którego bohatera swojej książki lubi Pani najbardziej? 

MW: Ależ ja kocham wszystkich moich bohaterów, proszę nie kazać mi wybierać! Mogę za to powiedzieć, o kim najciekawiej się pisało: o Babie Jadze, gdyż potrafi być tak cudownie podła i bezwzględna, a także o Lestku Wrońcu - bo jest tak żywy i nieprzewidywalny, że pisanie o nim to czysta radość.

Oficynka: Pisanie, malowanie, dzierganie... Pani Magdo, czy ma Pani czas na czytanie książek? 

MW: Zawsze mniej, niż by się chciało! Poza tym muszę rotować moje hobby, po prostu nie da się robić wszystkiego naraz. Świetnym rozwiązaniem są dla mnie audiobooki, bo mogę słuchać książek, np. rozwieszając pranie albo na spacerze z dzieckiem. Audiobook plus druty natomiast to wspaniały przepis na relaks!

Oficynka: Wracając do pisania: czy obecnie skupia się Pani wyłącznie na Mocy korzeni, czy jeszcze nad czymś Pani pracuje?

MW: Czasami jest tak, że jakiś nowy pomysł wpadnie mi do głowy, niekiedy nawet w środku nocy, a ja go wtedy skrzętnie notuję na potem. Teraz jednak pracuję wyłącznie nad Mocą korzeni. Jest nad czym pracować, bo zanosi się na to, że tom drugi będzie grubszy od pierwszego.

Oficynka: Zatem życzę powodzenia w tworzeniu drugiego tomu :)
Ostatnio miałam przyjemność obejrzeć spotkanie online, w którym wraz z prowadzącą analizuje Pani Babę Jagę: kim jest, co symbolizują jej zachowania itp. skąd wzięło się zafascynowanie akurat tą postacią? Dlaczego Baba Jaga jest taka niezwykła, choć przecież straszna i odrażająca?

MW: Dziękuję! Na to pytanie mogłabym odpowiadać długo i namiętnie! Jednak w skrócie to Baba Jaga była dla mnie oczywistym wyborem. Piszę słowiańskie fantasy, bohaterka wchodzi do lasu... kogo innego mogłaby spotkać w sercu kniei? Wrena chce być silniejsza, zmienić się - a to nie stanie się, o ile nie zostanie wypieczona na nowo jak świeża bułeczka. Potrzebuje siły, a siłę daje nam poznanie własnych słabości. Baba Jaga może człowieka zaprowadzić w najmroczniejsze zakamarki duszy... Nic dziwnego, że się jej boimy.

Oficynka: Tak teraz przewrotnie zapytam: czy spotkała Pani w swoim życiu Babę Jagę? 

MW: O, tak! Myślę nawet, że kilka razy.

Oficynka: I jak ocenia Pani to spotkanie?

MW: Jak to zwykle z Babą Jagą: przyjemnie nie było, ale o ile potem człowiek mądrzejszy...

Oficynka: Pani Magdo, zmierzając już powoli do końca naszej rozmowy, chciałam zapytać, o czym marzy Magdalena Wolff - autorka? 

MW: Naturalnie o tym, żeby mieć więcej czasu na pisanie! Mój wymarzony dzień wolny to ja, komputer lub brulion, zielona herbata w czajniczku i heavy metal w słuchawkach. A tak poza tym to bardzo bym chciała, żeby moje książki trafiały do ludzi, którzy ich potrzebują.

Oficynka: Zatem tego wszystkiego serdecznie Pani życzę i bardzo dziękuję za rozmowę!

MW: Ja również dziękuję, było mi niezmiernie miło!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Anna Grzeszczuk: "Postaci z mojej książki istnieją bądź istniały"

Serdecznie zapraszamy do przeczytania naszej rozmowy z Anną Grzeszczuk, autorką powieści pt. "Lektorka", która należy do naszej serii błękitnej.  Oficynka: Pani Aniu, "Lektorka" wydaje się być lekką ucztą literacką, a w tej niepozornie wyglądającej książce nagromadzonych jest tyle emocji... Trudno było opowiedzieć tę historię? Anna Grzeszczuk:  „Lektorka” jest dokładnie taka, jak sobie założyłam. Nie zamierzałam wydłużać wątków tylko dlatego, aby książka zyskała na objętości. Dlatego z jednej strony niepozorność, a z drugiej sporo emocji. Kondensacja emocji. Jeśli pewna historia niejako osiadła we mnie, to pisze się o niej w takim cudownym transie. Świat przestaje istnieć, a ja łapię się na tym, że nawet nie czuję potrzeby zrobienia sobie przerwy na posiłek. Tak właśnie było w przypadku tej książki. Dla mnie taki stan twórczego amoku to sama przyjemność. Oficynka: Czy Olga ma swój pierwowzór w rzeczywistości, czy jest to postać całkowicie wymyślona? AG:  Nie piszę o...

Katarzyna Konczarek: "Jeśli teraz zacznę paradować w błękitach, będę tłumaczyła zdumionym rodzinie i przyjaciołom, że to wina wydawnictwa"

Serdecznie zapraszamy do wywiadu z Katarzyną Konczarek, autorką powieści "Słoik w papryczkach". Tytuł ten należy do oficynkowej błękitnej serii. Oficynka: Pani Kasiu, ponad rok temu ukazała się Pani debiutancka powieść o smakowitym tytule „Słoik w papryczkach”. Czy po tych kilkunastu miesiącach pamięta Pani jeszcze emocje, które towarzyszyły ukazaniu się książki? Katarzyna Konczarek: Pamiętam swoje niedowierzanie, że to już. Że coś, co kiedyś było tylko mrugającym kursorem, strzępkami tekstów, które trzeba było miesiącami układać, okrawać, uzupełniać i montować w całość, wreszcie tą całością się stało. Kiedy dostałam wiadomość: „Pani Kasiu, książki już są”, potrzebowałam chwili, żeby w to uwierzyć. Musiałam nauczyć się traktować „Słoik w papryczkach” jako tekst kompletnie skończony, który zaczął żyć swoim życiem. Oficynka: Przyznam szczerze, że bardzo podoba mi się tytuł książki. Czy od samego początku powstawania powieści wiedziała Pani, że to właśnie papryczki znajdą s...

Justyna Typańska: "książkę czyta się tak, jakby to, co w niej zawarte, wydarzyło się i zostało spisane"

Dziś rozmawiamy z Justyną Typańską, autorką książki "Zaczynam od listu, kochanie". Jej kolejna powieść - "Dziewczyna z bidula" - już wkrótce będzie miała swoją premierę. Zapraszamy do lektury wywiadu. Oficynka: Dzień dobry Pani Justyno! Na początek muszę zapytać: jest Pani stałym bywalcem biblioteki? Justyna Typańska: Dawniej często, a szczególnie gdy chodziłam do szkoły podstawowej w Krzykosach i biblioteka była niedaleko. W liceum biegałam do biblioteki miejskiej w Środzie Wlkp. – tam zawsze było dużo nowości. Później zaczęłam szukać książek w Internecie i niekoniecznie musiały być nowe. Jeśli były w dobrym stanie, to często je kupowałam. Tak udało mi się zebrać całą kolekcję książek pióra Jane Austen oraz kontynuacje jej książek napisanych przez inne autorki. Do tej pory takich szukam, ale zaglądam też często na strony księgarń internetowych lub wpadam do Empiku. Oficynka: Jak się Pani domyśla, pierwsze pytanie nie było przypadkowe, bo częściowo akcja powieś...