Redakcja: Jak się zaczęła
Pani przygoda z Kubą?
Grażyna Gołuchowska: W
czasach, gdy byłam dzieckiem Kuba kojarzyła mi się ze słodkimi pomarańczami z
cienką skórką, po które trzeba było stać w długich kolejkach. Pojawiały się
zwykle przed Gwiazdką. Myślałam wtedy, że kraj, w którym te owoce rosną, musi być
rajem ;)
Ale przygoda z Kubą zaczęła się
dużo później. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to było, ale zaczęła się od muzyki.
Pamiętam, w czasie pewnych wakacji, wieczorem, młodziutka Kubanka śpiewała
stare bolera… To było w Grecji. Siedzieliśmy z przyjaciółmi przy stoliku na
tarasie z widokiem na morze, było bardzo ciepło i ten jej śpiew cudownie
komponował się z nostalgiczną atmosferą, która nas tamtego wieczoru ogarnęła…
Po powrocie do domu znalazłam hiszpański program w TV „Fiesta”, na którym
często nadawano kubańską muzykę. Powoli uczyłam się odróżniać son od guarachy,
odnosząc wrażenie, że wszystkie gatunki muzyki pochodzą z Kuby. A kilka
miesięcy później na ekranach kin pojawił się film Buena Vista Social Club.
Chodziłam do kina Malta, które wtedy miało swoją siedzibę na Śródce, by po raz
kolejny i kolejny oglądać ten film. A potem w czasie festiwalu „Malta” miałam
okazję zobaczyć i usłyszeć Ibrahima Ferrera i Omarę Portuondo na żywo… Marzyłam
o wyjeździe na Kubę. Szybko okazało się, że nie jestem oryginalna i na wyspę
chcieli też wyjechać nasi przyjaciele. Polecieliśmy. Trzy rodziny. Z dziećmi.
Do Varadero na wakacje z formułą „wszystko w cenie”. Na miejscu okazało się
szybko, że film Buena Vista Social Club jest tu nieznany, a spośród jego
bohaterów znana jest tylko Omara Portuondo. No, ale każdego wieczoru grupa
muzyków przygrywała do przysłowiowego kotleta. Ta muzyka była wszędzie…
Niezwykle energetyczna i poruszająca za serce. W ciągu dnia hotel proponował
naukę salsy, rumby i bachaty. Korzystaliśmy, oczywiście. A wieczorem
sprawdzaliśmy nowe umiejętności w praktyce… Nie znałam wtedy języka
hiszpańskiego, bardziej czułam niż rozumiałam, że tu żyją fantastyczni ludzie.
Grają, tańczą, malują, piszą wiersze. To niesamowite. Poza tym, no wie Pani –
słońce, ciepłe morze, piaseczek jak mąka. Zakochałam się w Kubie.
R: A ile razy była Pani na
wyspie?
GG: O pierwszym pobycie na
wyspie pokrótce opowiedziałam. Po kilku miesiącach był drugi raz, bo miałam
niedosyt. Poleciałyśmy we cztery – moje dwie koleżanki, córka i ja. Na miejscu
poznałyśmy jeszcze innych rodaków z Poznania. Hotel był kiepski, ale atmosfera
wspaniała. Często zostawiałyśmy Varadero, by patrzeć na Kubę inną niż w
turystycznych folderach. Poznaliśmy dwa polsko-kubańskie małżeństwa. Wracałam z
listem dla pewnej Polki, która swój czas i życie dzieliła między Polską i Kubą.
Jej status na Kubie – „Cudzoziemka na stałe przebywająca na Kubie” kazał jej
każdego roku spędzać na wyspie przynajmniej jeden miesiąc. Zaprzyjaźniłyśmy
się, a jej córka udzieliła mi pierwszych lekcji języka hiszpańskiego. Pojawiła
się propozycja wspólnego wyjazdu na Kubę. Ja wtedy robiłam moje drugie studia,
więc wyjazd wiosną odpadał. Z zaproszenia skorzystałam dopiero po obronie i to
był mój trzeci pobyt na Kubie. Zupełnie innej niż z perspektywy hotelowego
okna… Po roku poleciałam znów. A ostatnio trzy i pół roku temu. W sumie na
Kubie byłam pięć razy.
R: Pani książka Na Kubienikt już nie czeka na śnieg to połączenie powieści i reportażu, fikcji i
realiów? Dlaczego wybrała Pani taką nietypową formę pisania?
GG: Książek reportaży o
Kubie jest dość sporo, wiele naprawdę świetnych. Mój pomysł wziął się stąd, że
chciałam przekazać moją wiedzę o wyspę w taki sposób, żeby to się lekko
czytało. Myślę, że taka forma działa bardziej na wyobraźnię. Mam nadzieję, że
czytelnik będzie on w stanie przenieść się na Kubę i spędzić tam nieco czasu.
R: Impulsem były historie
Polek spotkanych na Kubie? Opowie nam Pani o nich coś więcej? Kim są te osoby?
Skąd się tam wzięły?
GG: Historie kobiet na
wyspie są opisane w książce. Powiem tylko tyle, że wszystkie one zdecydowały
się opuścić Polskę i popłynąć w nieznane za miłością.
R: Jakie trasy
przemierzają Pani bohaterowie? Co ciekawego warto zobaczyć?
GG: Dwoje głównych
bohaterów, to Basia i Piotr. Basia dzieli swój czas pomiędzy Hawanę, Cardenas,
gdzie mieszkają jej bliscy i Varadero. Wpada też na kilka godzin do Matanzas.
Piotr przylatuje do Hawany, spędza tu jeden dzień a potem przemierza autobusem
dziewięćset kilometrów, by znaleźć się w Santiago de Cuba, stolicy Oriente.
Marzy o Baracoa i to marzenie się spełnia. Poznaje też prześliczne krajobrazowo
okolice tej najstarszej kubańskiej stolicy. Przemierza też trasę
Baracoa-Holguin…
R: Kuba to z jednej strony
przepiękne turystycznie i kulturowo miejsce, ale z drugiej też przestrzeń
biedy, zdewastowanych budynków. Jak dokładnie tam jest?
GG: Dokładnie tak, jak
Pani to ujęła. Kuba to piękna wyspa. Niestety, od 1959 roku, czyli od początku
rewolucji, niewiele się tutaj buduje, odnawia, naprawia. Na przykład w Hawanie…
Stara Hawana jest na liście dziedzictwa kulturowego UNESCO i dzięki temu od
wielu lat trwają tu prace restauracyjne, ale to kropla w morzu potrzeb. Czas
jest nieubłagany dla pięknych budynków, kunsztownych balustrad i podcieni, są
takie miejsca, w których płaczą gruzowiska. Basia, bohaterka książki, to osoba
z wyobraźnią. Mruży oczy i widzi Hawanę taką, jaka ona kiedyś była.
Zachwycającą, kolorową, urzekającą architektonicznymi perełkami.
R: Co Panią zachwyciło w
kulturze Kuby?
GG: Muzyka przede
wszystkim. Taniec. To takie antidotum na wszystko. Kubańczycy, zamiast się
zamartwiać, żyją tu i teraz, ciesząc się chwilą.
R: Wspominała Pani kiedyś,
że dla Pani Kuba to przede wszystkim ludzie – bezpośredni, pracowici, twórczy…
GG: Ta bezpośredniość mnie
ujęła. Ona jest w słowach i w zachowaniu. Zauważyłam, że tu nie dba się o to,
co o mnie inni pomyślą, a przynajmniej nie tak, jak u nas, w kraju. Ludzie żyją
ze świadomością, że są na tym świecie na chwilę i nie warto tej chwili tracić
na „spinanie się”. Dziewczyny (mam na myśli kobiety w różnym wieku) dbają o
siebie, ale nie ukrywają pewnych, nazwijmy to, mankamentów swojego ciała.
Ludzie się do siebie uśmiechają, pozdrawiają się i życzą sobie wszystkiego
najlepszego. A słowa są bez woalu, co na początku może zaskakiwać. Ja to lubię
;) Jeśli chodzi o pracowitość, to tak, wbrew stereotypom, Kubańczycy są
pracowici. Być może z perspektywy turysty nie jest to dobrze widoczne, bo tu
czas płynie inaczej, wolniej jakby, ludzie się wolniej poruszają… ale przecież
to tropiki! A tworzy tu chyba każdy – komponuje, pisze, maluje, śpiewa, tańczy,
gra… Oczywiście, lata dewastacji kraju (nie tylko w sensie fizycznym) odcisnęły
piętno także na jego mieszkańcach. Ja tego staram się nie oceniać, nigdy nie
byłam w sytuacji chronicznego głodu i braku dostępu do podstawowych dóbr.
Bohaterom książki jednak niekiedy trudno jest powstrzymać się od komentarza.
R: I wszechobecna muzyka?
GG: Tak, muzyka jest
wszędzie. Obawiam się, że gdyby przestała istnieć, ludzie tutaj poumieraliby.
Są niezwykle wrażliwi na nuty. I dumni z tego, że w ich kraju powstało tyle (a
wciąż tworzą się nowe!) muzycznych gatunków. Slogan o posiadaniu tańca we krwi
jest tutaj absolutnie prawdziwy. Kubańczycy mogą w domach nie mieć np. pralki
czy stołu, ale sprzęt do odtwarzania muzyki to obowiązkowe wyposażenie. Muzykę
słyszy się na ulicach i podwórkach. Codziennie, w wielu miejscach dźwięki płyną
ze scen, niekiedy pospiesznie, spontanicznie zorganizowanych… Poza tym muzyka
jest przecież doskonałym remedium na trudy codzienności.
R: Jedna z bohaterek
powieści, Kubanka, pracuje w Muzeum Karnawału. Co to za muzeum?
GG: Corocznie, w dniach
21—28 lipca odbywa się w Santiago de Cuba karnawał. Jest to największa impreza
muzyczno-taneczna na Karaibach. To eksplozja muzyki, tańca, śpiewu i kolorów.
Także radości, bo przecież Kubańczycy kochają się bawić. Karnawał to pochody
tancerzy ubranych w tradycyjne stroje, pokazy, koncerty… I wszechobecne rytmy
congi, salsy czy rumby. Festiwal ma kilkusetletnią tradycję, istniał już w XVII
wieku. W muzeum znajdują się eksponaty związane z jego historią: instrumenty,
barwne stroje i maski, fotografie, plakaty… Samo muzeum może nie należy do
najciekawszych, ale codziennie (chyba) odbywają się tu pokazy tańców Orishas,
bóstw reprezentujących boga Olofi. Każdy z Orisha ma swój charakterystyczny
kolor, strój, inaczej się porusza, opowiadając swoją historię. To fascynujące
widowisko! Inna bohaterka, turystka z Niemiec, pisze pracę o santeríi.
R: Jakie religie dominują
na Kubie?
GG: Religia na Kubie jest
bardzo ważna. Dominują religie chrześcijańskie – przede wszystkim katolicyzm.
Oczywiście, jeśli wierzyć Wikipedii i innym źródłom informacji w internecie. Ja
odniosłam wrażenie, że większość wierzących (wielu Kubańczyków deklaruje
ateizm), to wyznawcy santeríi, synkretycznej religii, która przybyła na Kubę
razem z niewolnikami z Afryki (inną, także popularną synkretyczną religią jest
palo monte). Ponieważ w czasach konkwisty zabraniano kultywowania afrykańskich
wierzeń, ich wyznawcy ukryli swoje bóstwa pod postacią katolickich świętych. I
tak jest do dziś, np. Eleggua to św. Antoni a Chango to św. Barbara.
R: A czym się zajmują
ludzie na co dzień? Była Pani w ich domach, mieszkała z nimi. Co widać na
ulicach, podwórkach?
GG: Chodzą do pracy, jak
niemal my wszyscy. Dużo czasu spędzają w kolejkach po różne dobra… Lubią
rozmawiać. Często odnosiłam wrażenie, że rozmowa z sąsiadami, znajomymi etc.
zajmuje każdemu z nich sporo życia, czego im zazdroszczę ;) Dbają o najbliższe
otoczenie, widać to szczególnie w mniejszych miejscowościach. Poza tym
uprawiają warzywa i owoce, w niemal każdym ogrodzie przestrzeń jest
wykorzystana do maksimum. Sporo czytają, oglądają telewizyjne seriale i
oczywiście, słuchają muzyki i tańczą ;)
R: Kiedy kolejna wyprawa?
Będzie Pani tam wracać?
GG: Obiecałam moim
rozmówczyniom, że dostarczę im książkę, więc czuję się zobowiązana. Cieszę się
na te spotkania, więc pewnie pojadę jeszcze w tym roku. No, ale nie ukrywam
tego, że Kuba wywołuje u mnie ambiwalentne uczucia, bo z jednej strony kocham
ten kraj, z drugiej jednak nie mogę patrzeć, jak popada w coraz większą ruinę.
R: Dziękuję za rozmowę.
GG: Dziękuję. O Kubie
mogłabym godzinami ;)
Grażyna Gołuchowska –
poznanianka z wyboru, pochodzi z Drezdenka. Mama dorosłej córki, Ani. Psycholog
i psychoterapeuta poznawczo-behawioralny. Ukończyła też ekonomię. W wolnych
chwilach ucieka na wieś, do roślin w ogrodzie i lasu, w którym powietrze
pachnie powietrzem. Lubi długie rozmowy przy lampce czerwonego wina,
eksperymentować w kuchni i tańczyć. Z podróży poza wspomnieniami przywozi
muzykę. Interesuje się krajami Ameryki Środkowej i Południowej, ale Kuba
zajmuje szczególne miejsce w jej sercu.





Komentarze
Prześlij komentarz